Zbrodnia Pomorska

Wybierz Strony

Pomorze i Wołyń

Polską ludność cywilną na Pomorzu masowo mordowano za pomocą prymitywnych narzędzi już w 1939 r., to znaczy cztery lata wcześniej niż ofiary na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. Choć skala zbrodni na Wołyniu była niemal dwukrotnie większa, sam mechanizm zabijania był podobny. Jednym z nich był bardzo okrutny modus operandi, czyli sposób działania sprawców. Termin genocidum atrox (ludobójstwo ze szczególnym okrucieństwem) wydaje się adekwatny nie tylko do opisu wydarzeń na Wołyniu w 1943 r., ale także na Pomorzu w 1939 r. Motto z albumu Selbstschutzu Westpreussen, który został przygotowany przez samych sprawców dla upamiętnienia „zasług”, brzmiało: „Co czynisz dla narodu i ojczyzny, jest zawsze słuszne”. Siódme przykazanie dekalogu ukraińskiego nacjonalisty głosiło: „Nie zawahasz się spełnić największej zbrodni, kiedy tego wymaga dobro sprawy”. Pomorze i Wołyń miały być „rasowo czyste” i zostać odpolszczone. Do zabijania na masową skalę nie tylko Ukraińcy, ale także niemieccy nacjonaliści użyli prymitywnych narzędzi, choć ci pierwsi robili to na ogromną skalę, by stworzyć pozory pogromu chłopskiego, a nie planowanej akcji. Sprawcy starali się przerzucić odpowiedzialność za zbrodnie na stronę polską, uzasadniając konieczność przeprowadzenia „akcji antypolskiej” wcześniejszymi prześladowaniami mniejszości niemieckiej i ukraińskiej. Eksterminacja miała być jedyną właściwą i sprawiedliwą odpowiedzią na „polski terror”. Członkowie Selbstschutzu, mordując swoich polskich sąsiadów, udowadniali swoją niemieckość, podobnie członkowie UPA przez mordy na polskiej ludności cywilnej dowodzili swojej ukraińskości. Wspólną cechą obu zbrodni był udział lokalnych duchownych, prawosławnych w wypadku UPA i ewangelickich w przypadku Selbstschutzu, jako przywódców duchowych mordów, usprawiedliwiających konieczność eksterminacji (Więcbork i Rypin). Większość ze sprawców niemieckich i ukraińskich nie została pociągnięta do odpowiedzialności karnej. Wśród Ukraińców byli „sprawiedliwi zdrajcy”, którzy pomagali Polakom na Kresach wschodnich, podobnie nie wszyscy członkowie mniejszości niemieckiej na Kresach Zachodnich uczestniczyli w 1939 r. w  prześladowaniu polskich sąsiadów.

„Inni Niemcy”

Na Pomorzu w 1939 r. byli Niemcy, którzy nie ulegli propagandzie nazistowskiej i zachowali się inaczej niż większość ich rodaków. Willi Schesinger, stojąc w piaskowni w Łopatkach z karabinem w dłoni, odmówił zabicia swojej sąsiadki – ciężarnej Marii Lewandowskiej. Niektórzy volksdeutsche usiłowali pomagać Polakom, ostrzegając ich przed aresztowaniem lub zaświadczając, że nie są „elementem antyniemieckim”. Starali się także o ich zwolnienie z obozów przejściowych. Przynosili im chleb i papierosy, dodawali otuchy dobrym słowem. Niektórzy Niemcy uratowali swoich polskich sąsiadów, wykupując ich z obozów zatrzymań lub przekonując sprawców, że Polacy są potrzebni do pracy w gospodarstwach i warsztatach niemieckich. Nieznany z nazwiska wartownik niemiecki wyrzucił z ciężarówki wiozącej Polaków na rozstrzelanie w Klamrach koło Chełmna pracownika Urzędu Skarbowego – Tylickiego, krzycząc, że całe życie będzie mu za to dziękować. Władysław Klein, wójt Unisławia, po 12 dniach więzienia został wypuszczony z obozu zatrzymań w Płutowie dzięki wstawiennictwu Niemca Freichela, któremu pomógł zdać egzamin mistrzowski. Niemiecki sołtys Kleszczewa (powiat kościerski), Adolf Beier, odmówił podpisania listy z nazwiskami 18 Polaków przeznaczonych do rozstrzelania, a także powiadomił ich o grożącym im niebezpieczeństwie. Niemiec stracił stanowisko i został dotkliwie pobity. Maria Sadowska nauczycielka z Kościerzyny została zwolniona z obozu za wstawiennictwem Niemki o nazwisku Wodrich, która przekonała sprawców, że Sadowska w szkole tak samo traktowała dzieci polskie i niemieckie. Członek SS Bruno Strehlke ukrył w stodole Ignacego Dysarza, który był kierowcą na jego weselu. Pastor ewangelicki z Kościerzyny Fredrich Glahn uratował życie ks. Józefowi Grochockiemu i kościerskim siostrom urszulankom. Niemiec Hoppe z Lipusza, gdzie członkowie Selbstschutzu rozstrzelali 19 Polaków, miał stwierdzić: „To nie są ci Niemcy, co za Wilhelma, lecz jacyś inni, niepodobni do Niemców, a tylko za nich się uważają […] to banda morderców”. Czasami więzi lokalne i ludzka przyzwoitość okazywały się silniejsze niż propaganda i demoralizacja wojenna. Były to przypadki jednostkowe, które są jednak warte odnotowania.

Zacieranie śladów

W listopadzie 1939 r. Alvensleben upozorował wypadek samochodu wiozącego do Gdańska dokumentację Selbstschutzu, m.in. listy ofiar i listy majątków po nich przejętych. W 1942 r. niemiecka ofensywa została zatrzymana pod Moskwą, a rok później po konferencji w Teheranie alianci ogłosili „że mordercy cywilnych mieszkańców doczekają się zasłużonej kary za swoje czyny, po wojnie zostaną odnalezieni i osądzeni”. Jednocześnie odkrycie grobów Polaków zamordowanych przez Sowietów w Katyniu przekonało Niemców, że muszą oni zniszczyć ślady własnych zbrodni.

W tej sytuacji Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy wydał rozkaz przygotowania i przeprowadzenia akcji 1005. Polegała ona na zacieraniu śladów niemieckich zbrodni w Europie Środkowo- Wschodniej przez wydobywanie i niszczenie zwłok osób zamordowanych. Jesienią 1943 r. członek bydgoskiego gestapo, SS-Untersturmführer Willi Heinrich Ehlert, sporządził mapę, na której zaznaczył miejsca masowych mordów polskiej ludności cywilnej w 1939 r. W 1944 r. na terenie Pomorza Gdańskiego oddziały Sonderkommando 1005 zniszczyły zwłoki wydobyte z około 30 masowych miejsc kaźni z 1939 r., w tym trzech największych. W Piaśnicy koło Wejherowa do wydobycia i spalenia zwłok jednostki SS i policji wykorzystały 36 więźniów obozu koncentracyjnego KL Stutthof zwanych „komando do nieba”. Akcja trwała około 7 tygodni. Po jej zakończeniu więźniów również zamordowano, a ich ciała spalono. Zwłoki były palone na paleniskach polanych substancją łatwopalną. Mieszkańcy okolicznych wsi widzieli ogień i czuli swąd palonych zwłok ludzkich. Po wojnie w czasie ekshumacji odkryto miejsca po 26 grobach i 2 groby zawierające niespalone zwłoki oraz dwa paleniska (w protokołach ekshumacyjnych nazwane „krematoriami”), na których palono wydobyte zwłoki. Być może dołów śmierci było więcej. Tylko w dwóch grobach spod warstwy wapna wydobyto 305 ciał. Znanych jest ok. 800 nazwisk osób zamordowanych w Piaśnicy, które jeszcze wymagają weryfikacji. W Lasach Szpęgawskich koło Starogardu Gdańskiego po dokonaniu egzekucji Niemcy mieli umieścić tablice z napisem „Tutaj leżą pomordowani przez Polaków volksdeutsche”. W 1944 r. specjalne komando „SS-manów mówiących po ukraińsku” wydobywało zwłoki. Były one układane w stos na przemian z warstwą drewna, okładane słomą, przykrywane na szczycie gałęziami i podpalane. Pozostały popiół był przesiewany przez specjalne sita w celu odnalezienia wartościowych rzeczy takich jak obrączki, biżuteria czy złote zęby. Spalone szczątki były tłuczone na drobne części za pomocą tłuczków i ponownie wsypywane do grobów, obsypywane wapnem i zasypywane ziemią. Na tak przygotowanym terenie ponownie zasadzono las świerkowy. Ciała z 32 masowych grobów spalono w 31 mogiłach. Po wojnie w tym miejscu odnaleziono kilka metalowych beczek z substancją łatwopalną. Z imienia i nazwiska zidentyfikowano ok. 2400 zamordowanych osób, z czego 1690 to ofiary akcji T4. W Mniszku po wojnie nie przeprowadzono ekshumacji, tylko wyrównano teren i postawiono symboliczny pomnik. Dopiero w 1965 r. przekopano wąwóz leśny między miejscowościami Górna Grupa i Mniszek. Odnaleziono jeden ogromny grób o szerokości 6 metrów i długości 80–100 metrów. Nie było tam jednak pozostałości zwłok, jedynie spalony popiół. Wielkość rowów wskazuje na to, że mogło tam być zamordowanych setki lub tysiące Polaków i Żydów, jednak z imienia i nazwiska ustalono zaledwie nazwiska ok. 45 osób. W pobliżu Torunia Niemcy wydobyli i spalili zwłoki w lasach Barbarki. W 1945 r. w czasie oględzin miejsc kaźni odnaleziono kilka masowych grobów. Tylko w jednym grobie znajdowało się 87 zwłok ułożonych w trzech warstwach. Na podstawie wielkości pustych grobów łączną liczbę zamordowanych oszacowano na 600 osób. Do tej pory zidentyfikowano 298 osób. W piaskowni w Łopatkach, gdzie Niemcy zwłoki oblewali ropą, po wojnie znaleziono jedynie kilka nadpalonych monet. Zidentyfikowano ok. 150 ofiar. W Klamrach (powiat chełmiński) znaleziono resztki ludzkich kości, fragmenty zapalnika granatu, łuski pocisku i pięciozłotową polską monetę, która nosiła ślady zetknięcia z ogniem. Ustalono z imienia i nazwiska ok. 200 ofiar. W powiecie brodnickim Niemcy wydobyli i spalili zwłoki ofiar zamordowanych w miejscowości Brzezinka nad jeziorem Bachotek (zidentyfikowano ok. 100 ofiar). W okolicy Bydgoszczy akcją dowodził szef bydgoskiego gestapo Karl-Heinz Rux, który na swoim biurku postawił zdjęcie z rozstrzeliwań Polaków z 1939 r. Niemcy spalili zwłoki w okolicach Solca Kujawskiego, w lasku koło wsi Otorowo oraz w Buszkowie (gmina Koronowo). Nad jeziorem Borówno, gdzie najprawdopodobniej mordowano osoby chore psychicznie ze Świecia, wydobyto102 zwłoki. Pozostałe ciała sprawcy spalili, a popiół wrzucili do wody. Podczas ekshumacji znaleziono spalenisko o wielkości 20 metrów kwadratowych ze śladami węgla, popiołu i kości ludzkich. W powiecie rypińskim w Lasach Skrwileńskich na terenie małej wsi Rak, Polacy i Żydzi byli mordowani w rowie w kształcie litery „L” o długości 40 m i szerokości 2 m, a także w 5 mniejszych dołach. W lipcu 1944 r. z największego dołu zwłoki wydobyto i spalono, a popiół zatopiono w jeziorze Skrwilno.